W tym wpisie będę nadużywać słów: niesamowity, genialny, niepowtarzalny, zapierający dech w piersiach, oszałamiający itd… Ale tak naprawdę to nie ma słów, które opiszą jak piękne jest miejsce, z którego właśnie wróciłam. A wróciłam z Lofoten, czyli jednego z najpiękniejszych miejsc na świecie.
Wyjazd miał trwać 4 pełne dni – co za tym idzie – musiałam poprosić o 2 dni wolnego na praktykach. Jako, że mój opiekun jest genialnym człowiekiem, nie miałam żadnych problemów z tym związanych. Co więcej przed samym wyjazdem dostałam od niego prezent. Mega cieplutkie i milusie skarpety! Baaardzo się przydały! 😀
Wyjazd do Lofoten był jak do tej pory moim największym i “najtrudniejszym” logistycznie wyjazdem. Głównie dlatego, że Lofoten leży w… Norwegii. Żeby się tam dostać musieliśmy wynająć samochód i z odpowiednim wyprzedzeniem zaklepać zakwaterowanie.
Odległość z Rovaniemi do Lofoten wynosi ponad 800km, czyli jakieś 11h w samochodzie… Trochę długo i momentami niebezpiecznie ze względu na śnieg i zwierzęta na drodze. A spotkaliśmy ich wiele m.in: łosia, lisa i całe stada reniferów.
Jednak, jak widać wpis się pojawił, co oznacza, że bezpiecznie dotarliśmy na miejsce 😀
Po całonocnej podróży w samochodzie Lofoten przywitało nas takim widokiem…
Lofoten jest to archipelag na Morzu Norweskim u północno-zachodnich wybrzeży Norwegii ciągnący się na długości 112 km – 112 km niepowtarzalnego i nieziemskiego krajobrazu.
Podróżując w środku nocy przez Szwecję i Norwegię nie było możliwości zobaczyć za wiele, ale jedna rzecz szczególnie przykuła naszą uwagę. Mianowicie, w każdym domku, praktycznie w każdym oknie paliła się lampka. Wyglądało to naprawdę genialnie.
A poniżej nasz domek 😀
I taki miły akcent w środku – Polski Cukier 😀 Byłam lekko zaskoczona gdy go tam zobaczyłam. No bo wszystkiego mogłam się spodziewać, ale nie Polskiego Cukru!
No właśnie… Po to mamy marzenia, żeby je spełniać! Ja to właśnie robię!
A z okna taki widok…
Pierwszego dnia, po krótkiej drzemce ruszyliśmy na pierwszą wędrówkę. Na pierwszy rzut poszła Branntuva M.
Naszym miejscem docelowym miała być plaża. Jednak, żeby dostać się na plażę, musieliśmy się najpierw trochę powspinać… 🙂
Błotko, błotko, wszędzie błotko 🙂
Horseid Beach zdobyta – bajka!
Oczywiście będąc w takim miejscu nie było innej możliwości, jak wykąpać się w Morzu Norweskim.
Woda nie była jakoś bardzo zimna, ale za to była baaardzo słona 🙂
A wieczorkiem chill przy kartach 🙂
No i zaczynamy drugi dzień, naszego niezapomnianego pobytu w Lofoten.
Na dzień dobry taki wschód słońca…
Drugiego dnia zaplanowaliśmy trochę “wyższe” góry. Wyższe ujęłam w cudzysłowie, ponieważ góry w Norwegii mają średnio 700-1000m.n.p.m. Jednak, należy pamiętać, że wspinanie rozpoczyna się z poziomu 0m.n.p.m 🙂
Pomocna dłoń, zawsze przydatna 🙂
Takie jedzenie na trasie – bo energia na dalszą wspinaczkę potrzebna 🙂
Zmęczenie dało nam się we znaki… Na szczęście czas na odpoczynek też był 😀
Droga na szczyt. Szczerze powiedziawszy, momentami miałam niezłego “pietra”, bo nie była to najłatwiejsza trasa
Ale udało się! Szczyt zdobyty! Dziecko szczęśliwe!
I wspólne zdjęcie na szczycie. Zdjęcie tylko z chłopakami, bo Marion była zbyt zmęczona i przerażona aby dotrzeć do celu. Jednak cierpliwie na nas czekała tuż przed samym szczytem.
I na koniec taki widok
Co by nie było za dużo na raz, to koleje 2 dni w następnym wpisie.
Do następnego poczytania!