Wczoraj, po całym dniu spędzonym w Kuntotie, wybrałyśmy się razem z Cat na dłuuugi, wieczorny spacer.
Hmmm… w sumie to można powiedzieć, że był to nocny spacer, bo z mieszkania wyszłyśmy chwilę przed 21.
Z racji iż, troszkę się już obyłam z okolicą – to ja przejęłam inicjatywę i podjęłam rolę przewodnika.
Od razu dodam, że byłyśmy nastawione na szukanie zorzy. Tu spoiler: nie zobaczyłyśmy jej, albo przynajmniej nie taką, jaką chciałyśmy zobaczyć. Ale, widoki jakie miałyśmy po drodze w całości odkupiły nam jej brak.
Choć Słowacki był świadkiem trochę innego zjawiska, w innym czasie i miejscu to myślę że fragment jego Hymnu świetenie oddaje to, co mogłyśmy zobaczyć wczoraj:
“Smutno mi, Boże! Dla mnie na zachodzie
Rozlałeś tęczę blasków promienistą;
Przede mną gasisz w lazurowej wodzie
Gwiazdę ognistą…
Choć mi tak niebo Ty złocisz i morze,
Smutno mi, Boże!”
W moich i Cathrin ustach brzmiało to raczej tak: “Amazing!”, “Oh my God, look there!” “It’s beautiful!”
No i oczywiście mi nie jest smutno, choć może troszkę tęskni mi się za domkiem 🙂
Jeżeli ktoś mnie zapyta, czy było warto? Już odpowiadam – było! Mimo, iż nie zobaczyłyśmy pięknej zorzy i trochę zmarzłyśmy czekając na nią przez godzinę nad brzegiem rzeki (było całe 6*C). To z ręką na sercu mogę powiedzieć, że dla takich widoków jakie miałyśmy – było warto!
Godzina 21.00, ale jak widać na załączonym zdjęciu w Rovaniemi ciągle jasno 🙂
Ktoś tu chyba jest fanem Tabalugi, albo może raczej Arktosa? (Dla tych co nie wiedzą – Tabaluga to bajka mojego dzieciństwa. A Arktos to zły bałwan, który pragnie przejąć władzę nad Zieloną Doliną)
Mogłabym tam stać i gapić się godzinami. Niesamowity zachód słońca (niestety zdjęcia nie oddają tego, jak wyglądało to w rzeczywistości)
No i malutka zorza też jest 🙂
I ta magiczna poświata księżyca o północy…